niedziela, 25 listopada 2012

Moreton Bay


               Po miesięcznej przerwie, która zaburzyła mój codzienny harmonogram, z pisaniem na blogu wlącznie, powoli wracam do normalności. Rodzina z Polski wrócila do krajobrazów jesiennego listopada, a ja zbieram myśli i wrażenia z kilku niedalekich, ale jednak podroży. Zacznę chronologicznie od rejsu po Moreton Bay.
               Jak niektórzy z pewnością wiedzą, miasto Brisbane leży nad zatoką Moreton. Rozciąga się ona na długości 160 kilometrów i na jej wodach znajduje się 360 mniejszych i większych wysepek. Trzy duże wyspy (Moreton, North Stradbroke i South Stradbroke) oddzielają zatokę od Pacyfiku. Przed przybyciem białych ludzi do Australii, zatoka zamieszkała przez Aborygenów nosiła dzwieczną nazwę Quandamooka i co ciekawe, obecna nazwa jest wynikiem błędu w pisowni, jako że odkrywający ją kapitan Cook nazwał ją na cześć Lorda Mortona. Błąd przy publikacji dzienników kapitana spowodował, że zatoka przy mieście Brisbane znana jest nie jako Morton Bay, lecz Moreton Bay.

Relaks
             Jako nasz prezent rocznicowy, wypatrzylismy okazje: calodniowy rejs katamaranem po Moreton Bay. Pogoda nie calkiem, jak sie potem okazalo szczesliwie, dopisala. Bylo wprawdzie cieplo, ale ciemne chmury straszyly nadciagajacym deszczem. Wyplywalismy przed dziewiata z porty w Cleveland, dzielnicy polozonej doslownie dzieciec minut od naszego domu, byl wiec czas na porzadne pozegnanie z dziecmi. Zaowocowalo to mna placzaca w samochodzie i dzikim pomyslem: "Moze ich wezmiemy...". Jako rozsadni ludzie zaufalismy jednak opiece dziadkow, a i tez nie powiem, ze nie spragnieni bylismy spedzenia calego dnia tylko "we dwoje". Po smutnym poczatku bylo tylko lepiej.
           Przed wejsciem na poklad dostalismy troche instrukcji jak zachowywac sie na katamaranie. Czekajac w tlumie podobnych nam turystow dziwilismy sie, jak ci wszyscy ludzie pomieszcza sie na jednej lodzi (katamaran ten i tak mial byc podobno najwiekszym plywajacym po zatoce). I w rezultacie pomiescili sie, a miejsca dzieki cudowi wystarczylo na swobodne rozlozenie sie na dziobie i relaksowanie przez caly dzien.
            Moreton Bay bogata jest w morskie zwierzeta, zamieszkuja ja wieloryby, delfiny, diugonie, zolwie i rekiny. Los zeslal nam ekscytujaca mozliwosc zobacznia pierwszych, za to oszczedzil (ufff) tych ostatnich. Idylla:spokoj, wiatr, dzwiek fal. Wraz z dniem i uplywem alkoholu wzrastal tylko halas ludzi, na ktory my, coraz bardziej zrelaksowani, nie zwracalismy tak do konca uwagi.



            W polowie rejsu mielismy mozliwosc zejsc na mala wysepke Peel, za czasow kolonialnych bedaca miejscem kwarantanny dla przyplywajacych statkow. Postanowilismy jednak zostac na pokladzie i tu zjesc lunch. Rozciagala sie przed nami wizja nastepnego tygodnia plazowania, wizji innego rejsu jak na razie nie ma, dlatego chcielismy w pelni nacieszyc sie przyjemnym bujaniem.
            Droga powrotna okazala sie jeszcze bardziej spokojna, jako ze fale nie podmywaly nas co chwila zimna i (musze to napisac) mokra woda, jak to mialy w zwyczaju wczesniej!
            Wspomnialam, ze szczesliwie trafilismy na pochmurny dzien. Mimo uzucia kremu z filtrem (wprawdzie tylko raz), przez nastepny tydzien schodzila nam skora z twarzy. Strach pomyslec, co by sie dzialo przy pelnym, australijskim sloneczku.
            Piekne widoki, zapach oceanu, cieply wiatr. Trzeba to bedzie powtorzyc.