środa, 22 sierpnia 2012

Australijskie niespodzianki




Emigrując do Australii  spodziewaliśmy się, że zastaniemy tu sporo różnic. Przecież w każdym kraju żyje się trochę inaczej, a co dopiero w takiej Australii! Oglądając zdjęcia i programy o tym kraju, stworzyłam sobie w głowie pewien obraz. Nie obyło się jednak bez niespodzianek. Oto kilka z nich, tym razem trochę gorszy, żebyście nie myśleli, że idealizuję...
                Zimowe noce. Tego się nie spodziewałam. Czytałam średnie temperatury dla Brisbane i teoretycznie wiedziałam, że nocami bywa czasami 3-4 stopnie. OK, co za problem? W Polsce spada do -30 i ludzie jakoś żyją. Okazało się jednak, że stanowi to pewną niedogodność, wynikającą z faktu, że australijskie domy są nieocieplone. Gdy tylko zachodzi słońce w domu zaczyna być odczuwalny lekki chłodzik. Podczas bardzo zimnych nocy musieliśmy spać pod trzema kocami, a naszej Elence wstawialiśmy dodatkowo grzejnik do pokoju. Rano wstawać się nie chce, bo zimno, pierwszy odważny włącza grzejnik w łazience i robi gorącą kawę. Ja do odważnych nie należę, poranki miałam więc calkiem przyjemne... I co najdziwniejsze w dzień było zawsze koło dwudziestu stopni. Różnica temperatur wynosiła czasami dwadzieścia stopni! W dzień wygrzewało się kości, żeby potem przeżyć noc.

                Marząc o życiu w Australii widziałam siebie jadącą w czarnym kabriolecie. A tu kolejna niespodzianka. Nie dość, że kabrioletów tu jak na lekarstwo, to czarne samochody prawie nie istnieją. Okazuje się, że gorąc jest na tyle duży, że ludzie wolą zamknąć się w jasnych, klimatyzowanych samochodach, a nie wystawiać się na prażące słoneczko. Całkiem logiczne.
                Przyjechaliśmy tu na wizę tymczasową. Jednak nie do końca zdawałam sobie sprawę, że ominą nas przez to liczne ulgi. Dla nas przyzwyczajonych do równego traktowania wszystkich obywateli Unii Europejskiej, było szokiem dowiedzieć się, że musimy płacić sto procent za lekarza, leki, opiekę nad dziećmi, kiedy rezydenci ponoszą tylko procent kosztów.
                Krótki dzień. O tym wiedziałam, nie spodziewałam się tylko, że słońce może zachodzić tak szybko. W jednej chwili wygrzewam się na słońcu a w drugiej jest juz ciemno. Szczególnie trzeba uważać na późnopopołudniowych spacerach zimą, bo do zmiany oświetlenia dochodzi jeszcze spadek temperatury.


                Niebezpieczne zwierzęta. Wiedziałam o pająkach, wężach i rekinach. Będąc na miejscu dowiedziałam się jeszcze, że trzeba uważać na ropuchy (dorastające do 50cm!), mrówki i ... ptaki. Jedne takie sroczki (magpie) ubzdurały sobie, że człowiek jest zagrożeniem dla ich młodych i w obronie dziobią w głowę. Sezon zaraz się zacznie, a naszym sąsiedztwie mnóstwo magpajów!




                To by było na tyle tych gorszych niespodzianek. W moich poprzednich postach piszę o tym co nas pozytywnie zaskakuje na codzień: pogoda, ludzie, przyroda, styl życia. Jest tego o wiele więcej. Te gorsze rzeczy stanowią tylko mały procent prawdziwej Australii. W zasadzie powinnam napisać „naszej Austalii” i naszego życia tutaj.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Glass House Mountains





Po wielu nieudanych próbach w końcu udało nam się pojechać do jednej z wizytówek okolic Brisbane – gór Glass House.  Górki może nie imponują wielkością i trudnością szlaków, są jednak na tyle unikatowe i malownicze, że ciężko nam było je opuścić.

                Góry Glass House to grupa jedenastu wzgórzy wyrastających całkiem niespodziewanie z nabrzeżnej równiny. Są tworem wulkanicznym powstałym koło 25 milionów lat temu. Nazwa nie ma nic wspólnego ze „szklanymi domami” Żeromskiego (dosłowne tłumaczenie), mimo, że to pierwsze skojarzenie każdego Polaka. Góry tym osobliwym imieniem ochrzcił odkrywca Australii, kapitan James Cook i nawiązują do pieców szklarskich. Ponoć przypominały mu je kształtem. Park narodowy porośnięty jest głównie lasem i co ciekawe, można znaleźć tu rośliny nie występujące nigdzie indziej na świecie. Najwyższy szczyt gór – Beerwah, przez pokolenia miał ogromną wagę religijną dla Aborygenów. Według ich wierzeń góra ta jest ciężarną matką wszystkich innych gór w okolicy.



                My zrobiliśmy sześciokilometrową trasę u podnóży gór. Wspinanie zostawiliśmy na inny czas, z konieczności, czas bez dzieci. Mimo tego, punkty widokowe zagwarantowały nam niezapomniane momenty. A jako, że nie dane nam było się powspinać na szczyty, mąż mój odrobił sobie wspinaniem na wszystko co się dało.




Po napełnieniu brzuchów do granic możliwości padł pomysł wypróbowania naszych samochodów z napędem na cztery koła i ruszyliśmy na przejażdżkę po polnej dróżce. Prawie zatrzymała nas olbrzymia kałuża, udało się jednak ją pokonać. Nasze samochody nie były już wprawdzie czyste, ale był to tylko powód do męskiej dumy. Zahamowały nas jednak olbrzymie koleiny i nie obyło się bez pomocy linki holowniczej...










Ostatnim etapem naszej wycieczki była góra Wild Horse. Piętnaście minut wspinania i rozciągnął się przed nami olśniewający widok na całe Glass House Mountains. I na deser dostaliśmy jeszcze zachód słońca. Nawet dzieciaki, ledwo żywe i reagujące płaczem na pomysł jeszcze dłuższego chodzenia, odzyskały nagle pełnię sił. Energia kosmosu, jakby to określił mój mąż, wlała się w nasze ciała.
               Trudno było zostawić to magiczne miejsce. 

środa, 8 sierpnia 2012

Natural Bridge



                W poprzednią sobotę odkryliśmy kolejne piękne miejsce. Zapierający dech w piersiach Natural Bridge. Mieliśmy szczęście do pogody, promienie słońca mieniły się cudnie w wodzie i powodowały grę świateł i cieni na soczystej zieleni lasu deszczowego.
                Natural Bridge to w tłumaczeniu na język polski Naturalny Most. Ten niezwykły twór geologiczny znajduje się w Parku Narodowym Springbrook jakieś 100 kilometrów od Brisbane. Most tworzył się przez miliony lat poprzez uderzającą w dach bazaltowej jaskini wodę. Jaskinia ta jest domem dla świecących robaczków (Arachnocampa). W zasadzie to larwy komaro-podobnych owadów, wytwarzające coś na wzór pajęczej sieci. Można je zobaczyć w kilku miejscach po zmroku, więc z pewnością za jakiś czas wybierzemy się na nocną wycieczkę.
                Natural Bridge to nie tylko jaskinia z wpadającym do niej wodospadem, ale również miejsca widokowe i bujny las deszczowy. Zjedliśmy sobie w tej scenerii piknik opędzając się od chcących nam ukraść jedzenie dzikich indyków. Dodatkowych atrakcji dostarczyła nam jakby specjalnie zawieszona nad strumieniem liana. Nie obyło się więc też od naturalnego huśtania. 
                Ale wszystkiego dowiecie się ze zdjęć.











                Napoiliśmy nasze oczy pięknem, a dzień był jeszcze młody. Mieliśmy do wyboru inne trasy w Parku Narodowym. Dzieciaki jednak popatrzyły na nas z nadzieją. Po drodze mijaliśmy park rozrywki Dreamworld, więc żeby wszystkim było dobrze, wskoczyliśmy tam na chwilkę. Po pięknie przyszła pora na adrenalinę!