Elenka podlewa kwiatki w nowym domu |
Przyczyny przeprowadzek były różne, a to za mało miejsca, a to grzyb na ścianie, a to karaluchy. I oczywiście przeprowadzki do innych krajów. Tym razem przyczyną była niechęć landlordów (właścicieli domu) do moich planów zawodowo-biznesowych, które wiązały się z ich domem. Trzeba więc było znaleźć bardziej przychylnych ludzi.
Szukanie domu znowu spadło na moją głowę, bo to przecież ja "siedzę w domu". Nie żebym marudziła, jak się okazało w przeszłości mam w tym temacie większe zdolności od męża mojego.
Przypominam, że nasz pierwszy australijski dom znalazłam po obejrzeniu około czterdziestu innych. Tym razem naiwnie myślałam, że pójdzie szybciej. W końcu teraz wiem co chce! Niestety, z każdym tygodniem oglądania zaniedbanych ruder, nadzieje topniały. Tutaj rada dla przyjeżdzajacych do Australii. Nie wynajmujcie domu czy mieszkania przez internet z Europy. Każde miejsce trzeba zobaczyć. Zdjęcia w ogłoszeniach są czasami sprzed kilku lat, poza tym warto przejechać się po okolicy. W jednej dzielnicy są piękne miejsca i też takie łagodnie mówiąc zapyziałe... I niestety nie zawsze ogłoszenia są całkowicie szczere. Oglądalam jeden domek, bardzo fajny, blisko szkoły, z basenem. Jednak ilość sypialni ewidentnie się nie zgadzała. Miały być cztery, ja chodzę i liczę. Wychodzi że są trzy. Pytam agentkę. Jej odpowiedź tonem wskazującym na świadomość wygadywania bzdur: jeden z pokojów jest tak duży, że można postawić parawan i już sa dwa. OK, super, tylko że jeden "pokój" pozbawiony jest wtedy okna... I po co klamać i marnować czas dużej rodzinie. Ehhh, szkoda mi było bo dom fajny...
Przyjemność szukania domu burzy nie tylko nieuczciwość ogłoszeń, ale też konieczność oglądania zostawionego bałaganu (do tego stopnia, że w niektórych miejscach nie można było wejść do łazienki, gdyż podłoga pokryta była zastęchłymi, mokrymi ręcznikami...) i niepunktualność agentów. Na spotkanie trwające piętnaście minut potrafili spóźniać się trzydzieści...
W sumie obejrzałam trzydzieści domów. Cztery były OK, reszta, szkoda mówić. Ale w końcu udało się. Po wysłaniu aplikacji landlordzi wybrali nas. Hurra! I tutaj dopiero zaczynają się schody.
Kolejne ostrzeżenie. W Australii prawo chroni przede wszystkim landlordów. My zrywaliśmy umowę: musielismy płacić karę, zabowiązać się do płacenia czynszu do momentu znalezienia nowych lokatorów i oczywiście płacić agencji za szukanie. Na dokładkę dochodzi sprzątanie domu (radzę wynająć firmę sprzatającą, bo okazuje się, że ogólnie dostępne środki chemiczne nie są w stanie odjąć miejscu kilku lat...). I jeszcze problemy z oddaniem kaucji...
Na koniec zostaje tylko wynajęcie firmy przeprowadzkowej i można zacząć znowu oddychać, w nowym już domu. Oddech tym bardziej głęboki, gdyż po obejrzeniu tylu domów nie do końca pamietałam ten.
Wiem, że trochę ponarzekałam, głównie dlatego, że mam juz zdecydowanie dosyć. Znaleźlismy świetny, duży dom i nie zamierzam się stąd wynosić przez kilka następnych lat. Chyba, że znowu nam coś strzeli do glowy. Oby nie.