niedziela, 12 sierpnia 2012

Glass House Mountains





Po wielu nieudanych próbach w końcu udało nam się pojechać do jednej z wizytówek okolic Brisbane – gór Glass House.  Górki może nie imponują wielkością i trudnością szlaków, są jednak na tyle unikatowe i malownicze, że ciężko nam było je opuścić.

                Góry Glass House to grupa jedenastu wzgórzy wyrastających całkiem niespodziewanie z nabrzeżnej równiny. Są tworem wulkanicznym powstałym koło 25 milionów lat temu. Nazwa nie ma nic wspólnego ze „szklanymi domami” Żeromskiego (dosłowne tłumaczenie), mimo, że to pierwsze skojarzenie każdego Polaka. Góry tym osobliwym imieniem ochrzcił odkrywca Australii, kapitan James Cook i nawiązują do pieców szklarskich. Ponoć przypominały mu je kształtem. Park narodowy porośnięty jest głównie lasem i co ciekawe, można znaleźć tu rośliny nie występujące nigdzie indziej na świecie. Najwyższy szczyt gór – Beerwah, przez pokolenia miał ogromną wagę religijną dla Aborygenów. Według ich wierzeń góra ta jest ciężarną matką wszystkich innych gór w okolicy.



                My zrobiliśmy sześciokilometrową trasę u podnóży gór. Wspinanie zostawiliśmy na inny czas, z konieczności, czas bez dzieci. Mimo tego, punkty widokowe zagwarantowały nam niezapomniane momenty. A jako, że nie dane nam było się powspinać na szczyty, mąż mój odrobił sobie wspinaniem na wszystko co się dało.




Po napełnieniu brzuchów do granic możliwości padł pomysł wypróbowania naszych samochodów z napędem na cztery koła i ruszyliśmy na przejażdżkę po polnej dróżce. Prawie zatrzymała nas olbrzymia kałuża, udało się jednak ją pokonać. Nasze samochody nie były już wprawdzie czyste, ale był to tylko powód do męskiej dumy. Zahamowały nas jednak olbrzymie koleiny i nie obyło się bez pomocy linki holowniczej...










Ostatnim etapem naszej wycieczki była góra Wild Horse. Piętnaście minut wspinania i rozciągnął się przed nami olśniewający widok na całe Glass House Mountains. I na deser dostaliśmy jeszcze zachód słońca. Nawet dzieciaki, ledwo żywe i reagujące płaczem na pomysł jeszcze dłuższego chodzenia, odzyskały nagle pełnię sił. Energia kosmosu, jakby to określił mój mąż, wlała się w nasze ciała.
               Trudno było zostawić to magiczne miejsce. 

Brak komentarzy: