wtorek, 21 maja 2013

Nasza zima zła!

    Godzina jedenasta rano, siedzę przed komputerem i popijam dziewiąta dzisiaj herbatkę z imbirem. Tak na rozgrzewkę. Do Australii zawitała zima. Dla nas to już druga, wydaje mi się jednak znacznie zimniejsza. Ale cóż się dziwić, moje odczucia zimna zmieniły się znacznie po półrocznym lecie. Postanowiłam się podzielić z wami moim zimnem i wrażeniami z australijskiej zimy.
   Jest zimno. Nie patrzcie na średnie temperatury, które mówią niby prawdę, ale jednak mocno obiektywną. Dzisiaj temperatura spadła do 18 stopni, w nocy do 9. Rano odwożąc dzieci do szkoły musiałam założyc sweter i zakryte buty. Od kilku dni jestem zaprzyjaźniona z wełnianym szalem. Niby nie brzmi tak źle, ale posłuchajcie gdzie tkwi tajemnica. W Australii głownie zimno jest w domach! Następuje dziwna sytuacja, kiedy wychodząc z domu rozbieramy się, a wchodząc do domu ubieramy ciepłe skarpety i swetry. Słoneczko nawet zimą jest mocne, rozgrzewa przyjemnie zmarznięte kości. Za to domy! To całkiem inna historia. Domki australijskie głownie budowane są na ciepłe miesiące. Przewiewne, otwarte przestrzenie, dużo okien. To wszystko sprawdza się rewelacyjnie przez trzy czwarte roku. Ale zimą, koszmar! Noce przespane w grubych piżamach, pod kocem i kołdra, dogrzewanie gdzie się da przenośnymi grzejnikami. Najgorsze są te nieliczne deszczowe dni, kiedy nie ma gdzie wyjść i się wygrzać. Pozostaje kolejny kubek herbaty i gorące prysznice. Pamiętam jak Jacek Kaczmarski na jednym z koncertów mówił, że nigdy tak nie zmarzł jak australijską zimą. Wtedy się z tego śmiałam, teraz rozumiem. Chociaż z drugiej strony jako istota ciepłolubna szybko przyzwyczaiłam się na naszego ciepełka i obawiam się, że ewentualna wizyta polską zimą mogłaby się skończyć dla mnie tragicznie...

    Nie pomyślcie sobie, że jestem niewdzięczna i nie doceniam tego co mam. Zauważam też uroki zimy, jak już wyjdę z domu... Zimą rzadko pada, za to często świeci słońce, co skłania do organizowania różnych festiwali na świeżym powietrzu. Co tydzień jest do wyboru czasami kilka festiwali w samym Brisbane i okolicach. W ostatnia niedziele skusiliśmy się na przykład na festiwal latawców w nadmorskim Redcliffe. Na festiwalach możemy zawsze spodziewać się muzyki na żywo, jedzenia, atrakcji dla dzieci, straganów z ręcznie robionymi ubraniami i rożnymi przeróżnymi pierdółkami.

   Druga rzecz: w Australii zawsze jest sezon na owoce i warzywa. Kończy się sezon na winogrona, jesteśmy w pełni czasu na cytrusy i awokado, za chwilę zacznie się pora na truskawki. Kwiaty kwitną, ptaki śpiewają.
   Nic mi nie zostaje, tylko siedzieć na słoneczku i wdychać i czuć uroki zimy. Ale jako ż  dzisiaj jest deszczowo pozostaje mi herbatka i grube skarpety. Może pobawię się w berka z córka dla rozgrzewki. Albo zakopię pod kocem z książką w ręku... Jako konkluzja dzisiejsze zdarzenie. Kupiłam mojej trzylatce śliczne różowe, ciepłe rajstopki. I co moje dziecko na to: to są takie długie skarpeto-spodnie? Już zapomniała, co to takiego... Znaczy, że nie jest tak źle z ta australijska pogodą.

Brak komentarzy: