poniedziałek, 9 lipca 2012

Tamborine Mountain ciąg dalszy


Nie mając specjalnie innego pomysłu, słonecznej, zimowej soboty wybraliśmy się ponownie do parku narodowego Tamborine Mountain. Szczegółów o tej pięknej wyżynie możecie się dowiedzieć z mojego poprzedniego posta.


Park narodowy oferuje turystom liczne trasy, o różnej długości i trudności. Nie sposób przejść ich wszystkich jednego dnia, tym bardziej z opóźniaczami w postaci dzieci. Tym razem chcieliśmy zrobić sobie spokojny spacer i piknik w pięknym miejscu. Droga samochodem zajęła nam nadzwyczaj długo, bo nasza najmłodsza latorość poznając dopiero wolność od pieluchy, chciała zatrzymywać się co chwila na „siusiu”. Ale w końcu dotarliśmy. Wybraliśmy trasę obejmującą Witches Falls (wodospad wiedźm). Nazwa jest całkiem chwytliwa i zachęcająca.








Jak to często z nami bywa zaczęliśmy od pikniku. Stoły piknikowe znajdują się pomiędzy parkingiem i ... cmentarzem. Powitał nas charakterystyczny małpi smiech wszechobecnego tu ptaszka Laughing Kookaburra (http://www.youtube.com/watch?v=S0ZbykXlg6Q&feature=fvwrel). Po pikniku czas na spacer. Krótka trasa, powinna nam zająć niecałą godzinę.





Ale z takimi atrakcjami wróciliśmy do samochodu dopiero po trzech godzinach! Elenka siusiała co sto metrów (przynajmniej chciała), Janek i Michał bawili się w Tarzana i skakali i huśtali się na lianach. Dodatkowo wspinanie na każdy większy kamień. Schodzenie z trasy aby dotknąć i nacieszyć oczy olbrzymimi drzewami. Ćwiczenie równowagi na przewalonych pniach. Podchodzenie na skraj całkiem wysokich urwisk.


Mamy zimę, więc porę tu suchą, dlatego też wodospad nie okazał się niestety imponująco wielkim. Za to widok był przepyszny. Dolina otoczona wzgórzami, a nad nami ludzie latający lotniami. Po raz kolejny obiecaliśmy sobie, że kiedyś musimy tego spróbować.

















Bilans wycieczki: kolejny pięknie spędzony dzień, wysypka na moich plecach (prawdopodobnie oparłam się o coś o co nie powinnam) i pięć kleszczy. Okazuje się, że też je tu mają...


Brak komentarzy: