sobota, 16 czerwca 2012

Moja Australia po trzech miesiącach






                Od momentu postawienia naszych opuchniętych stóp na czerwonej australijskiej ziemi minęły trzy miesiące. Za krótko, żeby móc zrobić wiarygodną analizę, wystarczająco długo aby wyrobić sobie opinie na to i owo. Co myślę o Australii, jakie są moje dotychczasowe wrażenia?
                Australia to dziwny kraj. Wszystko jest swojskie, ludzie tacy jakich widywałam na ulicach w Dublinie i Londynie, w miarę normalne samochody, zachodnia kultura. I to wszystko osadzone w całkowicie obcym dla mnie i egzotycznym otoczeniu. Ciągle wychodząc ze sklepu zdziwiona jestem rosnącymi przed nim wielkimi palmami! Niby jest normalnie, tak jak jestem do tego przyzwyczajona po kilku latach na emigracji, a jednak tak inaczej. Nie ma tu egzotyki na taką skalę jaką widzi się w Egipcie czy Azji. Ale też dzięki temu bardzo łatwo jest poczuć się jak w domu, tylko bardziej słonecznym,          cieplejszym i piękniejszym.

                Przyroda jest cudna. I nie przesadzam tutaj! Soczysta zieleń, kwitnące drzewa, kolorowe ptaki, niebo koloru jedynego w swoim rodzaju błękitu, ciepły cały rok ocean, plaże z jasnym, drobniutkim piaskiem, rajskie krajobrazy w zasięgu jednodniowych wycieczek, malownicze góry, zaskakująco piękne lasy deszczowe, wielkie jaszczurki wylegujące się na słońcu w centrum miasta. I to wszystko przez cały rok! Queensland to stan bez zimy. Oczywiście są tutaj trzy miesiące określane tą nietrafną nazwą. Bo jak można powiedzieć, że jest zima, jeżeli właśnie zaczął się sezon na truskawki! Mamy ponad dwadzieścia stopni i pełne gorące słońce. Dwa tygodnie temu pływaliśmy w ciepłym oceanie. Mundurki dzieciaków to krótkie spodenki i bluzki na krótki rękaw. Gdy w rozmowie używa się słowa zima, aż mimowolnie chce się śmiać. Ze szczęścia oczywiście, bo na wspomnienie irlandzkich zim wstrząsa mną dreszcz, a polskich zim nawet wole nie wspominać! A co jest jeszcze piękniejsze? Jeżeli zechce nam się wyjechać na nartach, albo zwyczajnie ulepić bałwana, są w Australii miejsca gdzie pada śnieg. W centrum dwudziestodwustopniowego Brisbane można jeździć na łyżwach. Gdy bardzo mocno chce się poznać uroki prawdziwej zimy, można to zrobić bez wszelkich niedogodności na codzień, takich jak czapki, szaliki, zimno, śliskie chodniki i odśnieżanie samochodu.
                   Wspomniałam, że ludzie są podobni do tych w Irlandii/Anglii. Bardziej chyba jednak do tych z Irlandii, uśmiechnieci, wyluzowani. Tylko wyżsi i szczuplejsi. To co wyjątkowo mi się tutaj podoba, z perspektywy nowego, nie pracującego przybysza to ogromna ilość możliwości poznania ludzi. Jest tu nieskończona ilość darmowych grup o różnych zainteresowaniach, biblioteki prężnie organizują różne zajęcia. Jakbym chciała, cały tydzień miałabym obładowany spotkaniami, ale chcąc coś zrobić w domu muszę je selektywnie wybierać. Kontakty z Polakami też są tu inne. Jest nas zdecydowanie mniej niż w Dublinie czy Londynie i w większym stopniu dążymy do zawiązywania polskich znajomości.
                A na dokładkę mogę jeść lokalne, świeżutkie banany, mandarynki, ananasy, awokado!
                Jaka jest więc moja ocena Australii po trzech miesiącach? Często mówiłam, że szukam swojego miejsca na Ziemi. Wygląda na to, że je znalazłam.

                

4 komentarze:

gigi pisze...

ach sylwia..... zazdroszcze w pozytywnym sensie:)) ciesze sie, ze znalazlas! :))

gigi pisze...

nie podpisalam sie- asia r.

Unknown pisze...

Cześć Sylwia, fajnie że piszesz. Będziemy z zainteresowaniem zaglądać,
Pozdrawiamy, Paulina i Krzysiek.

Sylwia pisze...

Asiu, domyslilam sie (chociaz nie wiem skad...).