piątek, 22 czerwca 2012

Tamborine Mountain


                Późną jesienią, korzystając z jak częstej tu cudnej pogody, wybraliśmy się „za miasto” w góry Tamborine. Właściwie to nie góry, tylko znajdująca sie na 28km2 wyżyna, będąca częścią Wielkich Gór Wododziałowych. Przez dziesiątki tysięcy lat miejsce to było zamieszkane przez Aborygenów, z ich języka pochodzi też nazwa, nie mająca nic wspólnego z instrumentem muzycznym. Tamborine oznacza „dziką limonkę”.

                Z racji braku wystarczającej ilości czasu, byliśmy w stanie zobaczyć tylko część parku narodowego, ale to co ujrzeliśmy wbiło się w nasze serca jako jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Wprawdzie znajomi uprzedzili nas, że takiego olśnienia będziemy dostawać w Australii często... Ogólnie opisując Tamborine Mountain to piękne wodospady i stare lasy deszczowe.
                Pierwsza nasza trasa obejmowała wodospad. Nam oczywiście jako nowym przybyszom, przez myśl nie przeszło, żeby oprócz jedzenia i wody spakować też ręczniki kąpielowe i odpowiedni ubiór! Po dotarciu nad wodospad, okazało się, że jest już okupowany przez pływających nastolatków. Moi dwaj najstarsi faceci w rodzinie też nie czekali długo i wskoczyli do lodowatozimnej wody w samych majtkach. Najmłodsza  latorośl dołączyła nago. Ale mieli frajdę! Wspinaczka po wodospadzie, zjeżdżanie po naturalnej, kamiennej zjeżdżalni do wody! Współdzielący z nami wodospad nastolatkowie posunęli się jeszcze dalej i skakali do wody z kilkumetrowego urwiska. Zrozumiałam w tym momencie, czemu młodzi ludzie niechętnie wyjeżdżają z rodzicami. Podejrzewam, że gdyby to skakał któryś z moich synów, musiałby liczyć się z niesieniem w drodze powrotnej swojej zemdlonej matki...

                Słoneczko mocno grzało, więc rodzinka moja już sucha udała się w następną trasę. Tym razem czekało nas odkrycie uroków lasu deszczowego.
                Skrawki lasu deszczowego widziałam wcześniej w ogrodach botanicznych. Ale to nie przygotowało mnie na olśniewające widoki jakie rozciągały się przed naszymi oczami w parku Tamborine. Kolejny wodospad, tym razem zamknięty dla miłośników kąpieli, za to dostarczający dzieciom niezapomnianych wrażeń – błotne kałuże (nic, czego by pralka automatyczna później nie sprała). I drzewa! Olbrzymie, egzotyczne, raj do zabaw i napełniające  duszę pięknem. Co kilka kroków musiałam się zatrzymać, żeby trochę z czystej rozkoszy powzdychać.


                Nasza trasa urwała się w połowie. Na dobrze oznaczonym szlaku nagle pojawił się spory strumień. W normalnych okolicznościach zostałby przez nas pokonany, niestety obuci byliśmy w japonki (reszta naszych butów płynęła spokojnie statkiem)i baliśmy się przenosić dzieciaki w tak niepewnych butach (można tak nazwać japonki?). Zdecydowanie wędrówki po lesie deszczowym należy odbywać porą suchą.
                Podsumowanie? Dla takich dni się żyje! 

Brak komentarzy: