środa, 6 czerwca 2012

Pierwszy weekend w AU.



                Mamy za sobą pierwszy weekend w Brisbane. Pogoda może nie do końca dopisała, ale tylko w australijskim sensie, bo na nasze standardy i przyzwyczajenia było cudnie. Wprawdzie niebo tylko na kilka minut rozjaśniło się słońcem i raczyło nas raczej chmurami i drobnym deszczem, ale było prawie 30 stopni, więc w praktyce wyglądało to tak: rodzinka Studzińskich w deszczu siedziała na plaży, dzieciaki chlapały się w zupowato-ciepłej wodzie zatoki, Elena robiła sobie peeling z piasku i wszyscy świetnie się bawili. Jako że nie była to plaża nudystów, tylko dwójka najmłodszych odważyła się rozebrać jak do rosołu. I nade całą tą kapryśna pogodę złapaliśmy naszą pierwszą australijską opaleniznę, więc nie wyglądamy już na ulicy jak przybysze z innej planety. Na dokładke dzieci pobawiły się w rewelacyjnym placu zabaw. Tutaj to norma, mała plaża, zieleń, plac zabaw, grille i stoły piknikowe.



                A niedziela to już czysta przyjemność i wizyta na miejskiej plaży, czyli sztucznym kompleksie basenów z jaśniutkim piaskiem, dokładnie takim, jak kupowałam dzieciom do piaskownicy w Irlandii. Woda raczej chłodna, ale nie powstrzymała dzieciaków przed kąpielą. Ja z Michałem dogorywając po chorobie wolelismy zostać na brzegu. Miejsce jest pięknie położone, cudowne rośliny, mnóstwo kafejek, straganów z ubraniami i biżuterią i oczywiście plac zabaw. Niewątpliwie będziemy tu częstymi gośćmi.

                Jeszcze kilka słów o zwierzątkach. Weekend minął nam na szczęscie bez pająków i innych karaluchów, za to z pięknymi kolorowymi ptakami i jaszczurkami. Więcej tego proszę!

1 komentarz:

Nowak pisze...

Na basenie w środku zimy brrr ;)
Witam w klubie.
Pozdrawiam
Karol