Mamy za sobą pierwszy weekend w
Brisbane. Pogoda może nie do końca dopisała, ale tylko w australijskim sensie,
bo na nasze standardy i przyzwyczajenia było cudnie. Wprawdzie niebo tylko na
kilka minut rozjaśniło się słońcem i raczyło nas raczej chmurami i drobnym
deszczem, ale było prawie 30 stopni, więc w praktyce wyglądało to tak: rodzinka
Studzińskich w deszczu siedziała na plaży, dzieciaki chlapały się w
zupowato-ciepłej wodzie zatoki, Elena robiła sobie peeling z piasku i wszyscy
świetnie się bawili. Jako że nie była to plaża nudystów, tylko dwójka
najmłodszych odważyła się rozebrać jak do rosołu. I nade całą tą kapryśna
pogodę złapaliśmy naszą pierwszą australijską opaleniznę, więc nie wyglądamy
już na ulicy jak przybysze z innej planety. Na dokładke dzieci pobawiły się w
rewelacyjnym placu zabaw. Tutaj to norma, mała plaża, zieleń, plac zabaw,
grille i stoły piknikowe.
A niedziela to już czysta
przyjemność i wizyta na miejskiej plaży, czyli sztucznym kompleksie basenów z
jaśniutkim piaskiem, dokładnie takim, jak kupowałam dzieciom do piaskownicy w
Irlandii. Woda raczej chłodna, ale nie powstrzymała dzieciaków przed kąpielą.
Ja z Michałem dogorywając po chorobie wolelismy zostać na brzegu. Miejsce jest
pięknie położone, cudowne rośliny, mnóstwo kafejek, straganów z ubraniami i
biżuterią i oczywiście plac zabaw. Niewątpliwie będziemy tu częstymi gośćmi.
1 komentarz:
Na basenie w środku zimy brrr ;)
Witam w klubie.
Pozdrawiam
Karol
Prześlij komentarz